niedziela, 29 września 2013

Niewidziane na własne oczy, ale w towarzystwie od lat krąży jako swojska legenda, tak więc ostatnio mi się przypomniało.

Pewien mój serdeczny przyjaciel, jak każdy rodak, który chce zostać w pełni ukształtowanym polakiem, wyjechał kształtować się poza granicę naszego pięknego kraju.

A że poza kształtowaniem, kształceniem i całą tą powagą, miało być też zabawnie, padło na kraj tulipanów.

Przyjaciel siedział tam jakiś czas i mimo zdobywania nowych przyjaciół, tęsknił za starymi. Starzy przyjaciele trochę tęsknili za nim, a trochę chcieli się wyrwać pooglądać tulipany i inne rośliny a nie w kółko tylko buraki i kartofle.

Ale rodacy zagranicą, to nadal rodacy. Nie pozbawieni trzeźwości oceny i trafnych spostrzeżeń, srodzy recenzenci otaczającej ich rzeczywistości.

Przyjechawszy w odwiedziny, przeszli niezwłocznie do korzystania z uroków kraju, w którym 80% nazwisk piłkarzy brzmi, jakby byli wielkimi artystami minionych epok.

Odwiedziwszy podstawową i najważniejszą atrakcję Holandii, w odpowiednim nastroju, zachowawszy priorytety, można było wybrać się do muzeów. Pierwsze na liście było to poświęcone Van Gogh'owi.

Obchodzą więc muzeum, poświęcając pracom mistrza tyle czasu, na ile według nich zasłużyły. Cała wycieczka albo dłuży się niemiłosiernie, albo jest to zaskakujące zakrzywienie czasoprzestrzeni muzeum. W końcu docierają przed jedno z większych dzieł malarza, będące jednocześnie jedną z głównych atrakcji muzeum. Obraz, do którego co roku pielgrzymują setki miłośników sztuki, ludzi, którzy chcą się mieć czym pochwalić w towarzystwie, zabłysnąć, wykazać znawstwem z kategorii "widziałem na własne oczy" co, jak wiadomo, jest gwarantem nieomylności obserwującego.

Stoją tak i kontemplują. Po ich minach widać, że wyrok już zapadł. Pełną napięcia i skupienia ciszę, przerywa najodważniejszy z nich.

- Matejko to to nie jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz