Kiedyś to było. Wewnętrzna potrzeba by krzewić Metal, była tak silna, że po prostu wsiadało się w pierwszego lepszego gruchota i jechało gdziekolwiek bądź byle zagrać i co tam jeszcze przy okazji to każdy pewnie wie.
Nie dalej jak 10 lat temu, ale i nie bliżej niż 5, zdarzył się nam wypad do Zamościa. A przed Zamościem, był Rzeszów.
W Rzeszowie jak to w Rzeszowie. Piękna starówka, pomnik kobiecości, oraz dużo wolnego czasu w wyniku którego niektórzy gubili się na chwilę wystarczającą aby się odnaleźć o odpowiednim czasie i w odpowiednim miejscu, a inni na chwilę dłuższą, by odnaleźć się kiedy już jest po wszystkim.
Do tej drugiej kategorii należał wokalista zespołu X, z którym to zespołem mieliśmy przyjemność niejednokrotnie podróżować i grać.
Sebastian zawsze był człowiekiem do rany przyłóż i z pewnością miał jakieś niecierpiące zwłoki rany do których należało przyłożyć się ze szczególną uwagą, dlatego też, nie odnalazł się na czas swojego własnego koncertu. Zdarza się i tak. Wiadomo przecież nie od dziś, że koncert, jakikolwiek by nie był, nie jest najważniejszą częścią tego typu wyjazdów. Nikogo więc absencja Sebastiana nie zraziła ani nie uraziła i wszyscy zrobili swoje, po to, by móc później, bez wyrzutów sumienia, dalej robić swoje.
Ale my nie o Rzeszowie. Miasto bardziej na wschód jest bohaterem tej historii. A dokładnie jeden w nim lokal.
W Zamościu jak to w Zamościu. Starówka, ratusz, schody. Cisza i spokój, przez niektórych postrzegane jako pustka czy martwota. Klub w którym odbywał się koncert, też jak zwykle. Gdyby był to Śląsk albo Mazury, powiedzielibyśmy że "typowy poniemiecki bunkier". Ale że był to Zamość, zgodnie stwierdzić więc trzeba było, że bunkier zbudowany był przez tego drugiego okupanta. Nie zmieniało to naturalnie absolutnie niczego. Akustyka klubu była jak szkolnej stołówki a tumult który panował w nim podczas koncertu przypominał porę wydawania deseru w tejże. Mówiąc prosto: hałas był taki, że nie było słychać absolutnie nic.
Lecz co to dla nas? Zaprawionych w bojach wojowników metalu. Krzewicieli stali. Poszukiwaczy cyny i apologetów ołowiu. Mieliśmy na ten problem jedno proste rozwiązanie które do tej pory nigdy nie zawodziło. Nie zamierzaliśmy więc z niego rezygnować i tym razem. Owe rozwiązanie znajdowało się w pobliskim monopolowym i chętnie się po nie udaliśmy od razu po ocenieniu powagi sytuacji.
W związku z tym, jak można było przewidzieć, koncert udał się wybitnie, a impreza po koncercie jeszcze lepiej. Głównie dlatego, że nie trwała zbyt długo. To co jednak nastąpiło po niej, wydawało się nie mieć końca. Nigdy. Z Sebastianem znaliśmy jednak lekarstwo na nękający nas ból istnienia i bez zbędnych słów powiem, że lekiem tym była pizza.
Ale byliśmy w Zamościu. A w Zamościu, jak się miało szybko okazać, pizza była, w przeciwieństwie do wódki, towarem deficytowym. Nie zrażaliśmy się jednak w heroicznym wysiłku poszukiwań, dzięki czemu po jakimś czasie udało nam się dotrzeć do otwartego przybytku gastronomicznego, nad którego wejściem wisiał szyld, który nie pozostawiał nam cienia wątpliwości. Mieli tam pizze. Nie bez obaw przekroczyliśmy bramę. W środku, zupełnie jakby na nas tylko czekały, dwie kobiety w wieku trudnym do określenia. Zakładam więc że nikt nie będzie mieć mi za złe jeśli stwierdzę, że był to wiek średni. Kobiety, posiadające na głowach imponujące trwałe, ubrane były w stroje typowe dla pań woźnych w szkołach. Ot, niebieskie fartuchy w białe kropki.
Powitały nas po staropolsku;
- Czego?
Sebastian był wokalistą. Frotmanem znaczy się. Trzymał się więc roli.
- Dzień dobry. Czy jest pizza?
- Jest. Czytać Pan nie umie?
JESTEŚMY URATOWANI. To jedyna co przychodziło nam wtedy na myśl. Głód już od jakiegoś czasu wygrywał z chęcią zwrócenia czegokolwiek co znalazłoby się w naszych żołądkach. Zapewne dlatego, że od dawna nic w nich nie było.
W lokalu nie było nikogo poza nami i paniami zza lady. Atmosfera gęstniała z sekundy na sekundę. Nikt nie chciał przebywać w tym miejscu. A tym bardziej w swoim towarzystwie. Nikt nie miał również innego wyboru. Dodatkowe napięcie generował fakt, iż owszem, czytać umieliśmy, ale jednak nie było to zadanie w tym czasie łatwe i przyjemne. W dodatku bardzo czasochłonne. Zebrałem się jednak w sobie;
- A można menu?
Jedna z woźnych spojrzała tylko wymownie nad siebie, gdzie znajdował się zawieszony nad ladą spis dań. Znajdowała się na nim jedna pozycja.
Jednak nie byliśmy uratowani. Jednak tego nie przeżyliśmy. Dalej nie było już niczego. Śmierć nastąpiła na miejscu.
Pizza z kiszoną kapustą - 12 zł