wtorek, 17 września 2013

Tryptyk stacyjny cz. II

Kiedy w dzień taki jak choćby dzisiejszy - dzień który można by określić niezliczoną ilością przymiotników, a żaden z nich nie będzie miał pozytywnego wydźwięku, wchodzi się z rana na stację benzynową, to z góry wiadomo czego można się spodziewać.

To nie jest obraz nędzy i rozpaczy. To zupełna, łamiąca serca i wypalająca oczy beznadzieja.

Zaspani pracownicy którzy dopiero co przyszli do pracy, wraz z pracownikami niedospanymi którzy jeszcze z niej nie wyszli, uwijają się jak w ukropie aby obsłużyć tłum nie ogarniający rzeczywistości, w równym stopniu jak oni sami, z dokładnie tych samych przyczyn. A wszystko to odbywa się jakoś obrzydliwie i dołująco wolno.

Kas jest sześć. Działają dwie. Działałyby trzy, ale ktoś musi obsługiwać dystrybutory z gazem. Kolejka prawie już zakręca za drzwi i posuwa się - pardon - niespecjalnie szybko.

I kiedy ja spokojnie czekam na swoją kolej, która zdaje się nigdy nie nadejść, i zastanawiam się, na chuj Ci wszyscy ludzie tutaj, dociera do mnie ciężki do zidentyfikowania z uwagi na porę dnia, kłujący dźwięk. Dźwięk który jak wszystko o tej porze dnia, czego mój mózg nie zakwalifikuje jako zagrażającego bezpieczeństwu, ignoruje.

A ludzi na stacji nie ubywa. Bo przecież wiadomo, że zatankować najlepiej rano. Tak samo jak kupić piwo TATRA. 7:40 rano w środę to idealna pora. 


Studzę swoje wrogie nastawianie poprzez zadanie sobie samemu prostego pytania: a na chuj ja tutaj? Odpowiedź jest jednak jeszcze bardziej frustrująca; Bo to Żerań. Żerań, na którym nie ma w promieniu kilometra żadnego innego punktu, w którym mógłbym dokonać zakupu napoju energetycznego, czy też innej kawy, w celu w ogóle podjęcia próby kontynuowania jeszcze na dobre nierozpoczętego dnia.

Jak co rano więc, w celu wprawienia się w odpowiedni nastrój przed pracą, zastanawiam się nad beznadzieją swojego położenia, zerkając tylko od czasu do czasu łakomie na lodówkę marki KINDER z różnymi rzeczami które mówią do mnie bardzo głośno "CZEŚĆ" i "CO SŁYCHAĆ?". Ale udaje że trzymam fason i niczego nie słyszę. Chociaż w środku już płaczę, klęczę i zjadam niezliczoną liczbę węglowodanów. A przecież nawet nie przekroczyłem jeszcze progu biura.

Nagle, dość niespodziewanie, znajduje się u kasy i przed moimi oczami pojawia się otyła pani po 30stce z ufarbowanymi na czarno włosami, a wyraz jej twarzy to żal i rozpacz. A ja nawet wiem dlaczego. Na jej głowie znajduje się czapka z napisem "KONTROLA ŚNIADANIOWA". Daszka czapki nawet nie zakrzywiła. Z prostym daszkiem czapki w szkole nosiły tylko największe fajtłapy. I jest mi momentalnie jeszcze bardziej przykro i źle. Już nie tylko z mojego własnego powodu i faktu, że znowu, kolejne 8 godzin bezproduktywności mnie czeka, ale teraz także z powodu tej pani. Z powodu wszystkich tych ludzi tutaj. Z powodu świata. A jednocześnie, gdzieś tam w najciemniejszych odmętach mojego umysłu, kiełkuje radość. Radość, że mimo iż i ja, i kobieta za ladą to taki sam prekariat, to nie ja muszę nosić tą durną czapkę.

Ledwo otwieram usta i zanim jeszcze zdążę poprosić o to po co przyszedłem, czy też złożyć kondolencję, sam nie wiem, słyszę tą wypowiedzianą z możliwą do uzyskania jedynie dzięki latom pracy na stacji benzynowej flegmą:

- Stać. Zmuszona jestem Pana poinformować, że aktualnie przeprowadzamy kontrolę śniadaniową. Nikt nie może opuścić naszej stacji głodnym. Czy zechce Pan więc skorzystać z naszej specjalnej oferty na paliwo... na dobry początek dnia czyli na śniadanie. W menu mamy wypiekane na miejscu świeże bagietki z serem, szynką i pomidorem, z kiełbasą krakowską i ogórkiem konserwowym oraz z serami żółtym, ziołowym i ogórkiem, kanapki z jajkiem sadzonym, bekonem i żółtym serem, kanapki trójkątne z pastą z kurczaka, serem i szynką albo serem i salami, a dla zwolenników śniadań na słodko chrupiące rogaliki z nadzieniem czekoladowym, malinowym, migdałowym i maślanym. Dla tych, co lubią śniadanie konkretne – chrupiąca kiełbasa z bułką i warzywami. I oczywiście aromatyczna, świeżo mielona kawa, bez której nie może się obejść żadne śniadanie.

Po czym dość niespodziewanie nacisnęła coś co wydało dźwięk mający udawać policyjną syrenę i nie na żarty mnie przestraszyło.


Podziękowałem i poprosiłem o swój probiotyk pod postacią pół litrowej puszki z niebieską literką M. Zapewniłem panią jeszcze kilkakrotnie, że tak, że to na pewno wystarczy i owszem dziękuje, nie skorzystam. Nie, punkty payback też nie, ani żadne inne programy lojalnościowe. Tak. Na pewno. Dziękuje. Serio serio.

Zza drzwi znajdujących się odrobinę na lewo za sprzedawczynią wychylił się nagle Pan w firmowym krawacie i konspiracyjnym szeptem, tak aby wszyscy słyszeli, powiedział:
- Bardzo dobrze Jola! Tak trzymaj!

W dzień taki jak ten, każdy chce umrzeć. Tylko nie Twój szef.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz