Każdy wie, że przebywanie w Arkadii, czy jakimkolwiek innym centrum handlowym zresztą, doprowadza mnie na skraj załamania nerwowego. Mój stan wtedy można by określić jako coś pomiędzy apopleksją a wścieklizną. Krótko rzecz ujmując: nie jestem z tego powodu szczęśliwy.
A wczoraj musiałem.
Zmusiła mnie do tego moja praca i "specjalne zadanie" przydzielone przez szefa. Zadania specjalne, nie posiadają oczywiście żadnych cech wyjątkowych. Są to raczej typy zadań dla dzieci specjalnej troski powiedziałbym. A ponieważ mój zaawansowany mongolizm na twarzy daje o sobie znać w chwilach zamyślenia, szef przyłapawszy mnie w takiej właśnie chwili, uznał, że będę się nadawać do tego typu zadania wręcz idealnie.
Pośród odmętów niezmierzonych stepów Arkadii, gdzieś pomiędzy mini bananami za 2,39 a burakiem za jedyne 1,29 kilogram, w krainie Carrefoura stałem ja. Stałem i kurwiłem. Kurwiłem wyjątkowo nie na wszystko dookoła tylko na jeden szczególny konkret. W ferii barw, zapachów i smaków, nie było tego jednego przeze mnie upragnionego. Brak orzechów nerkowca podczas gdy przebierać mogę w trzech rodzajach migdałów, fistaszkach łuskanych, niełuskanych, solonych, pieprzonych, solonych i pieprzonych jednocześnie, oraz całej masie innych bakalii, potrafił zachwiać moim i tak mocno rozdygotanym z uwagi na okoliczności ZEN.
W każdym razie ja nie o tym. Gdy tam tak stałem i robiłem co do mnie należy, dostrzegłem parę. Dziadek i babcia. Ona w typie późnej Ireny Santor, on dowolnego Woodiego Allena. Mimo wielu lat na karku, wciąż trzymają się za ręce.
Dziadek nagle dostrzega coś, czego najwyraźniej wcześniej nie zauważył. W koszyku znajduje się kubełek lodów którego miejsce najwyraźniej powinno być na półce. Dziadek odkłada więc lody do lodówki z rybami. Ważne aby było zimno. Bierze babcie za rękę i idą dalej.
Zadanie wykonałem, zaopatrzyłem się przy okazji, idę więc do kas. Przede mną wspomniana wcześniej para starszych ludzi. Wykładają powoli towar na taśmę upewniając się przy okazji co do ceny, licząc, czy na pewno im starczy.
Za kasą kobieta po 50tce w typie Pani Joli. Taka co to nie jednemu z nas życie uratowała kiedy błagaliśmy w agonii "Ćwiarteczkę na kreskę... No Pani Jolu... co szkodzi?". A jej nigdy nie szkodziło. Bo za dobre uczynki idzie się do nieba, a Pani Jola jest zawsze głęboko wierząca co można wywnioskować po notorycznym "JEZUSMARIA" powtarzanym przy najróżniejszych okazjach, czy "BROŃ CIĘ PANIE BOŻE" kiedy ktoś w sklepie próbuje schować co nieco za pazuchę. Ale to nie osiedlowy monopolowy tylko wielki hypermarkiet. Tutaj Panią Jolę obowiązują zasady.
Wykładając cierpliwie i powoli towar na taśmę, dziadek w końcu sięga po kubełek lodów. Taki sam jak ten który uprzednio wyjął z dezaprobatą z koszyka i odłożył do ryb. Czary. Patrzy z wyrzutem znad okularów na swoją towarzyszkę:
- Przecież wiesz że nie możemy... musimy mieć jeszcze na aptekę.
Wyraźnie zawstydzona babcia nic nie mówi. Ale całą swoją postawą daje znać, że owszem wie. Że rozumie i choć z przykrością, to się zgadza i zasadniczo jest jej przykro ale naprawdę miała nadzieje.
I w tym momencie staje się coś, co zasadniczo, mówiąc wprost, przywraca mi wiarę w ludzkość, zaprzepaszczaną po wielokroć z każdą minutą spędzoną na tej ziemi obiecanej klasy średniej aspirującej.
- Złotko, nie przejmuj się. Ja zapłacę.
Pani Jola brejka wszystkie rule.
A wczoraj musiałem.
Zmusiła mnie do tego moja praca i "specjalne zadanie" przydzielone przez szefa. Zadania specjalne, nie posiadają oczywiście żadnych cech wyjątkowych. Są to raczej typy zadań dla dzieci specjalnej troski powiedziałbym. A ponieważ mój zaawansowany mongolizm na twarzy daje o sobie znać w chwilach zamyślenia, szef przyłapawszy mnie w takiej właśnie chwili, uznał, że będę się nadawać do tego typu zadania wręcz idealnie.
Pośród odmętów niezmierzonych stepów Arkadii, gdzieś pomiędzy mini bananami za 2,39 a burakiem za jedyne 1,29 kilogram, w krainie Carrefoura stałem ja. Stałem i kurwiłem. Kurwiłem wyjątkowo nie na wszystko dookoła tylko na jeden szczególny konkret. W ferii barw, zapachów i smaków, nie było tego jednego przeze mnie upragnionego. Brak orzechów nerkowca podczas gdy przebierać mogę w trzech rodzajach migdałów, fistaszkach łuskanych, niełuskanych, solonych, pieprzonych, solonych i pieprzonych jednocześnie, oraz całej masie innych bakalii, potrafił zachwiać moim i tak mocno rozdygotanym z uwagi na okoliczności ZEN.
W każdym razie ja nie o tym. Gdy tam tak stałem i robiłem co do mnie należy, dostrzegłem parę. Dziadek i babcia. Ona w typie późnej Ireny Santor, on dowolnego Woodiego Allena. Mimo wielu lat na karku, wciąż trzymają się za ręce.
Dziadek nagle dostrzega coś, czego najwyraźniej wcześniej nie zauważył. W koszyku znajduje się kubełek lodów którego miejsce najwyraźniej powinno być na półce. Dziadek odkłada więc lody do lodówki z rybami. Ważne aby było zimno. Bierze babcie za rękę i idą dalej.
Zadanie wykonałem, zaopatrzyłem się przy okazji, idę więc do kas. Przede mną wspomniana wcześniej para starszych ludzi. Wykładają powoli towar na taśmę upewniając się przy okazji co do ceny, licząc, czy na pewno im starczy.
Za kasą kobieta po 50tce w typie Pani Joli. Taka co to nie jednemu z nas życie uratowała kiedy błagaliśmy w agonii "Ćwiarteczkę na kreskę... No Pani Jolu... co szkodzi?". A jej nigdy nie szkodziło. Bo za dobre uczynki idzie się do nieba, a Pani Jola jest zawsze głęboko wierząca co można wywnioskować po notorycznym "JEZUSMARIA" powtarzanym przy najróżniejszych okazjach, czy "BROŃ CIĘ PANIE BOŻE" kiedy ktoś w sklepie próbuje schować co nieco za pazuchę. Ale to nie osiedlowy monopolowy tylko wielki hypermarkiet. Tutaj Panią Jolę obowiązują zasady.
Wykładając cierpliwie i powoli towar na taśmę, dziadek w końcu sięga po kubełek lodów. Taki sam jak ten który uprzednio wyjął z dezaprobatą z koszyka i odłożył do ryb. Czary. Patrzy z wyrzutem znad okularów na swoją towarzyszkę:
- Przecież wiesz że nie możemy... musimy mieć jeszcze na aptekę.
Wyraźnie zawstydzona babcia nic nie mówi. Ale całą swoją postawą daje znać, że owszem wie. Że rozumie i choć z przykrością, to się zgadza i zasadniczo jest jej przykro ale naprawdę miała nadzieje.
I w tym momencie staje się coś, co zasadniczo, mówiąc wprost, przywraca mi wiarę w ludzkość, zaprzepaszczaną po wielokroć z każdą minutą spędzoną na tej ziemi obiecanej klasy średniej aspirującej.
- Złotko, nie przejmuj się. Ja zapłacę.
Pani Jola brejka wszystkie rule.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz