niedziela, 16 lutego 2014

14sty

Czasem chciałbym być bardziej naiwny. Znów poczuć się dzieckiem. Nabierać się raz po raz, ot, tak po prostu, zwyczajnie, po ludzku. Wierzyć.

- Kochasz ją? - pyta ten z prawej, w stojącym na pętli autobusie, co to nie wiadomo czy już skończył, czy jeszcze nie zaczął.

- No kocham. - odpowiada drugi, ten z lewej.

- To o chuj Ci chodzi? - pytanie rezolutne i wyraźnie na miejscu, bo pytany zupełnie się skonfundował. Wewnętrzne rozterki uchodzą z niego każdym porem skóry. Ale trzyma się twardo i milczy przez dłuższą chwile. Zmaga się nie tylko ze sobą ale i ze światem, co tłamsi, uciska, ogranicza. W końcu daje za wygraną koledze, nerwom, uczuciom.

- Aaaa, bo mnie wkurwia!



niedziela, 2 lutego 2014

GRZJ

Gruzja. A w niej Borjomi. A w Borjomi wielkie nic. Ale ja nie wiedziałem, mówię "jedźmy".

- A co jest w Borjomi? - pyta A., szczerze wierząc, mimo tylu lat, że ja wiem, co robię. A nie wiem. Nigdy. Jak polscy piłkarze; jak wyjdzie - to na farcie, jak nie - to nic się nie stało, przecież nic się nie stało.
- Woda. - zgrywam pewniaka.
- Woda?
- Tak woda. Jest woda, słynna na cały świat. Pewnie mają tam jakieś źródełko, fabrykę, coś do zwiedzenia. Cokolwiek.

Jeśli jeszcze się nie domyśliliście: nie mają.

- Aha. To jedźmy. - skwitowała jedyna tak naprawdę decyzyjna osoba. Więc pojechaliśmy.

Na miejscu nic. Znaczy miasto. W kotlinie, pomiędzy górami, mocno w nie wtulone, idealne do wspinaczki i tym podobnych rozrywek, które w ogóle nas nie interesują, miejsce. Bo my nie po to, nie dlatego. Już nie. Chcemy tylko obejrzeć ładne i ciekawe miejsca i do toalety. Ale nawet tego nie ma. Chociaż może to i lepiej, bo dotychczas odwiedzane ograniczały się do dziury w ziemi i małyszowania. W dodatku płatnego.

Za to znalazła się knajpa. Piwnica, niewielka sala, brak wieszaków, chyboczące się krzesła, cerata. Dużo ceraty. Przy złączonych trzech stołach rosyjska rodzina ma iście carską ucztę. Żeby zanadto nam ślinka nie ciekła, siadamy za przepierzeniem, także po to, by oszczędzić sobie dziwno-zdziwionych spojrzeń towarzyszących nam przez całą podróż. Bo podobno nie wyglądam na ruskiego. To dziwne, zwłaszcza z uwagi na fakt, że z ruskiego to ja da, spasiba, haraszo i dawaj Ivan, dawaj! Z A. wszystko w porządku.

Telewizor gra jakąś turecką telenowelę z rosyjskim dubbingiem, otrzymujemy popielniczkę, dopiero potem menu. Brak jednak takiego choćby w łacińskim alfabecie. Ale w końcu wakacje, trwa zabawa, dawaj Ivan dawaj! Na żywioł. To daje. "To, to i to poproszę. A dla A. coś bez mjasa. Niciewo mjasa. Da. Spasiba." Udało się. Zanim jedzenie wjechało na stół zdążyłem wypalić trzy papierosy. Dobrze, że paczka za trzy złote, bo inaczej bankructwo niechybne. A wtopić się jakoś w otoczenie w końcu musiałem, bo inaczej to by nie tylko paluchami wytykali. Kto nie pali, ten kabluje. W każdym razie jedzenie w końcu zagościło na stole i szybko okazało się, że należałoby zadzwonić po kilku znajomków, żeby to wszystko jakoś ogarnąć. Ale nie da się, roaming drogi, trudno. Tylko, że w tym całym oczekiwaniu uleciał jakoś czas i nagle pozostało nam go bardzo mało, z uwagi na fakt, że ostatni autobus odjeżdżał z dworca za piętnaście minut. Powstał problem i nie bardzo wiadomo było co zrobić. Mama nauczyła, że jedzenia wyrzucać nie można, a poza tym o boże jakie dobre, gościny urazić nie wypada bo pewnie dali nam tyle bo zagraniczni. Zagraniczni to pewnie wygłodzeni, bo ja nie wierzę, że ktoś tyle może zjeść normalnie i na co dzień dzień w dzień. No i panika. Godne wyjście z sytuacji było jedno: wepchnąć w siebie wszytko na raz i postarać się, aby nie wyszło drugą stroną w sekundę później. Nigdy nie sądziłem, że jestem w stanie tyle i w tak krótkim czasie zjeść. Nie jest to może odkrycie na miarę lasera w oczach młodego Clarka Kenta, ani życiowy przełom, w którym zdaję sobie sprawę z tego co chce robić w życiu, jak kiedy Joker zabił rodziców Bruce'a Wayne'a, ale jak się nie ma co się lubi, to zawsze coś.


Zarzuciliśmy dziarsko plecaki większe od nas samych i w drogę. Przez most, przez rzekę, na dworzec, szybko, bo jak tu zostaniemy to nie będzie gdzie zostać. Poczułem się jak w liceum, podczas którego to zresztą, udało mi się ostatnim razem być na wakacjach. Ale to nie z tego powodu. Bowiem w tym dzikim pędzie, stresie, pełnym brzuchu, obawie o konieczność spędzenia nocy w mieście bez toalet i wtem oto, na środku mostu nad rzeką, pośród fal wzburzonych i aut nieśpiesznie sunących na drugą stronę, rzecz od dawna niespotykana się stała.

Z wakacji wspomnienia niezapomniane do końca mych i nie tylko dni. Na obcą ziemię ulało mi się.