Godzina trzynasta. Sklep osiedlowy "Klaudiusz". Poniedziałek. To nie mogło się dobrze skończyć.
Wiatr, chmury, szarość. Trochę deszczu. Opłacam kilo bananów, biorę losy do lotto. A nóż się uda. Przecież jest jakaś szansa. Zawsze jest.
Ludzie kochają sami się okłamywać. Jestem w końcu człowiekiem.
Do lady przy której obmyślam numerki do zakreślenia, wydaje wyimaginowanie pieniądze z wygranej, dzielę i rządzę, pławię się w sukcesie który nigdy nie nastąpi, podchodzi kobieta w zaawansowanym wieku średnim. Włosy ufarbowane na rudo, makijaż nawet nie niedzielny - raczej piątkowy. Pierwsza próba wydania z siebie dźwięku wypadła blado. Cienko nawet. Odchrząkuje, próbuje jeszcze raz.
- D... dz... dzień dobry. Mam pytanko.
Pani Ania za ladą, na plakietce z której wyczytałem jej imię, zamiast kropki nad "i" kwiatuszek. To dobry sklep.
- Słucham Panią. W czym mogę pomóc?
- Bo ja chciałam zapytać... cz... czy... czy mają Państwo jakąś wódkę na promocji?
Żaden totolotek nie pomoże. Żadna wygrana nic nie zmieni. Zaczęło się.
Jesień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz