niedziela, 22 września 2013

X

Zdobycz Robotnicza to miłe dla oka i przyjazne dla mieszkańca założenia urbanistyczne. Narożna kamienica przy skrzyżowania Efraima Schroegera z Stanisława Przybyszewskiego, choć trochę starsza i niewybudowana wraz resztą osiedla, nie została w jego planie zignorowana.

Skrzyżowanie, przy którym mieściła się kamienica, lekko zaokrąglone, przez co bliżej mu było formą do placu, zaprojektowane zostało tak, by komfort mieszkańców otaczających go budynków był jak największy. Osiągnięto to między innymi choćby poprzez zapewnienie im pełnej prywatności. Wysoki parter każdej z kamienic oraz odległości pomiędzy tymi, uniemożliwiały zarówno mieszkańcom tychże, jak i przypadkowym przechodniom, naruszenie sekretów domowych ognisk.

Nie wiem czy taki był plan, czy był to zwykły przypadek ale okna za którymi znajdowało się lokum zajmowane przeze mnie, w ciągu dnia odbijały światło w sposób, który uniemożliwiał komukolwiek stojącemu na zewnątrz dojrzenie, co dzieje się w środku. Zasada ta, o czym oczywiście nie zawsze pamiętałem, nie działała naturalnie w nocy.

Lubiłem swóje mieszkanie, mimo jego umiejscowienia na parterze. Wprawdzie ten mankament okazał się być kompletnie bez znaczenia w momencie, w którym stojący pod moim oknem o 4 w nocy, miejscowi dżentelmeni pod wpływem, poproszeni kulturalnie o przeniesienie się gdziekolwiek bądź, dokonali transferu spod okna nad nie, gdyż balkon ich ulubionej meliny znajdował się piętro wyżej.

Lubiłem też swój przyduży pokój z zielonymi ścianami, mimo że dzięki urokowi kamienicy z lat trzydziestych ubiegłego wieku, co wieczór, przed położeniem się spać, w jednym klapku, z drugim w ręku, robiłem obchód pomieszczenia w celu bezdusznej eksterminacji nieproszonych lokatorów. Przeprowadzenie całej operacji zajmowało od 20 do nawet 45 minut, co daje mniej więcej obraz skali problemu. Mimo tego i kurewskiego zimna, jakie ciągnęło przez podłogę od piwnicy, zdecydowanie lubiłem to miejsce. Zarówno mieszkanie, jak i całą okolicę.

Zima trwała już w najlepsze, ale, mimo dających temu wyraz temperatur, aura była raczej nieciekawa. Coroczna. No chujowa no.

Tego wieczora, jakoś w połowie grudnia, zaczął padać pierwszy śnieg, przykrywając wszystko nietkniętą z uwagi na późną porę perzyną. Biało się od tego chujstwa zrobiło jak w reklamie Rafaello.

W swoim przydużym pokoju, między zielonymi ścianami, pośród pająków, siedząc przy swoim małym biureczku, poświęcałem kolejny wieczór z rzędu na niezwykle odpowiedzialne i istotne zadanie. Pierdolenie bzdur na fejsie.

Na środek opustoszałego, pokrytego perłowym dywanem skrzyżowania, z kamienicy naprzeciwko wyłonił się jegomość, odziany od dołu do góry, w świeżutki i bielutki, niczym śnieg, po którym szedł, dres. Przypominał niedźwiedzia polarnego. Także posturą. Ów mężczyzna trochę dotoczył a trochę doślizgał się na sam środek skrzyżowania, opuścił nieco spodnie i zaczął zabarwiać śnieg. Drzwi budynku, z którego wyszedł, pilnował drugi, równie łysy i również uprany w Perwolu, który z pewnością nosił przy sobie, dżentelmen. Jedną ręką trzymał drzwi, a drugą przystawiał do ust flaszkę, pociągając z niej soczyście co jakiś czas.

Zraszający ulicę dżentelmen, w pewnym momencie dostrzegł mnie. Mnie, w moim przydużym pokoju, między zielonymi ścianami, pośród pająków, siedzącego przy moim małym biureczku, pierdolącego bzdety na fejsie. Przyglądałem mu się w stanie kompletnego osłupienia pomieszanego z otumanieniem, a on kontynuował wykonywaną czynność patrząc się prosto w moje oczy.

Trwało to chwilę, po czym jednym, szybkim ruchem ręki zamknąłem żaluzje. Po krótkiej chwili zastanowienia, stwierdziłem, że to jednak może być za mało i zgasiłem światło.

Tej nocy spałem z pająkami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz