niedziela, 8 września 2013

Miłość na bogato

Nie tak znowu dawno, ale wtedy, kiedy jeszcze należało co nieco spożyć, by w ogóle być w stanie udzielać się towarzysko, wraz z moim dobrym kolegą, wyciągnięci niejako zostaliśmy przez mojego mniej dobrego, acz równie zacnego kolegę, na drobne tête-à-tête.

Rzecz cała dzieje się na Żoliborzu. Warszawskiej dzielnicy słynącej z najdroższego rynku wtórnego mieszkań w Polsce. Kolebki Warszawskiej intelygencyji, zasiedlonej przez tak znakomite osobistości, jak choćby Człowiek Roku 2005 "Życia Warszawy", Jadwiga Kaczyńska z domu Jasiewicz, zamieszkująca wraz z synem dom mieszczący się dokładnie vis-a-vis, wybaczcie wyrażenie, burdelu. Co przez niektórych odbierane jest jako wyjątkowo zabawne, przez innych zaś, jako znaczące, a przeze mnie tylko jako smutne. Ale ja, po prostu nie jestem zabawnym człowiekiem.


Żoliborz to miła, zielona okolica. Zacni sąsiedzi i blichtr adresu. W okresie, kiedy nikt jeszcze nie pomyślał o czymś takim jak "Miłość na Bogato", ona już się działa. Działa się z pewnością w wielu miejscach, ale akurat my, będąc na Warszawskim Żoliborzu w jednej z okalających Plac Wilsona kamienic, trafiliśmy na jeden z jej odcinków.


W progu powitała nas dziewczyna, wydawało mi się, gospodyni. Błąd. Osoba która nas wpuściła, w sposób oficjalny powitała chlebem i solą, a także przedstawiała prawowitej dziedziczce lokalu, w którym się znaleźliśmy, była jej "najlepszą przyjaciółką" pełniącą honory majordomusa. Jak zostaliśmy poinformowani, właścicielka, tegoroczna maturzystka, miejsce imprezy otrzymała w nagrodę za owej matury zdanie, tak, aby móc rozpocząć "w pełni dorosłe życie". Była to naturalnie niezbędna informacja, bez której absolutnie nie mogliśmy się obejść.


Kolega który zebrał nas z pobliskiego rynsztoku, również poczuł się w obowiązku poinformować Dziedziczkę i jej służbę, patrzących na nas w sposób nieufny i podejrzliwy, co nie powinno zdziwić nikogo kto wie jak wyglądam, że "Nic się nie bój. To doktoranci." Tak zaanonsowani nie mogliśmy stać biernie. Wyjęliśmy więc z torebek szkło i wręczyliśmy na ręce gospodyni w celu zmrożenia oraz skorzystania. Gość w dom ale alkohol do lodówki.


Zanim na dobre postanowiłem przekroczyć drzwi, duchota atmosfery zmusiła mnie, aby kulturalnie wszystkich przeprosić i udać się na zewnątrz w celu dotlenienia. Gdy byłem gdzieś w połowie papierosa, para przyjaciół z którą przybyłem wybiegła pośpiesznie i w przerażeniu, nawet się ze mną nie żegnając a jedynie krzycząc na odchodne "UCIEKAJ!!! NIE IDŹ TAM! UCIEKAJ!" Jak się domyślacie, takiej zachęty nie mogłem zignorować. Szybko więc zdusiłem pozostałości dotleniacza i czym prędzej udałem się na górę.


Mieszkanie do którego niewielką, acz wesołą ekipą zostaliśmy zaproszeni, nie było duże. Tym bardziej masywne, drewniane meble z epoki, dajmy na to, ludwikaktóregośtam, sprawiały przytłaczające wrażenie. Potężne skórzane fotele, ogromne biurko z sekretarzykiem, komoda z ciemnego drewna sprawiająca wrażenie przyrośniętej do podłogi na stałe. Balkonik, na którym mieściło się co najwyżej półtorej osoby.

Szybko odnalazłem się zapadnięty w jednym z foteli, odwrócony plecami do balkonu, gdzie stały i paliły psiapsióły 4 lajf. Obok mnie siedział inny gość, nie mogący najwyraźniej w równym co ja stopniu, poradzić sobie z otaczającą go rzeczywistością, wobec czego uciekł się do odpowiednich środków zaradczych, które wprowadziły go w błogi sen.

Gdy gospodyni wraz z towarzyszką przyzwyczaiły się już do mojej niezauważalnej obecności do tego stopnia, że o niej zapomniały, rozpoczęła się rozmowa. Rozmowa z której nie pamiętam nic poza jednym zdaniem, które spowodowało, że histerycznie kwiląc i dusząc się ze śmiechu, zerwałem się z miejsca i wybiegłem z mieszkania pośpiesznie wykręcając pierwszy z brzegu numer telefonu, aby móc się z kimś swoją radością podzielić.


W atmosferze tej przyjaznej służalczości i poczuciu odkrytej mądrości, pośród ciasnego blichtru oraz bynajmniej nie zdobycznego bogactwa, w tumanach licealnej blazy, imprezowego zmęczenia oraz w poczuciu ciężaru dorosłego życia, padł najgorszy możliwy wyrok.


- Prawdziwa miłość nie istnieje.
- Tak. Umarła już dawno temu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz