wtorek, 1 października 2013

Tryptyk Stacyjny cz. III

Morze cierpienia w narodzie nieprzebrane. Ceny paliwa, niebezpiecznie zbliżając się do 5,8 za litr, raczej nie pomagają, a tankować trzeba. Wie to dwóch jegomościów kultury swetrowej, stojących (czy raczej "zajmujących" kolejkę) przy kasie na stacji benzynowej. Stoją se tak i rozsiewają zapach. Zapach, na który narody germańskie z pewnością miałby wielosylabowe słowo dokładnie definiujące jego odmianę i uwzględniające w nazwie tonacje. My na szczęście żyjemy w Polsce i mamy na to jedno, krótkie, ale jakże wymowne słowo: smród. Wonni obywatele raczą resztę kolejkowiczów rozmową. Właściwie nie jest to rozmowa, określenie to bowiem zakładałoby, że panowie komunikują się między sobą. Oni natomiast, komentując otaczającą ich w najbliższej odległości rzeczywistość, komunikują się ze światem - także tym dalszym. - Kólego! Kólego! - woła jeden do oddalonego od niego o dwóch kolejkowiczów, w tym mnie, obłego jegomościa - Pan kólega przesunie się trochę, bo panią zasłania! O! Od razu lepiej! Dzięki! Zadowoleni z poprawy warunków, pomlaskawszy i pogwizdawszy na współkolejkowiczke, dalej opisują co widzą. Ferię barw i kolorów, multum wyborów. Za komuny to nic nie było, teraz pełnia szczęścia, piwka takie dobre, panie takie ładne, kolejki takie krótkie. Kapitalizm w pełnej krasie dostarcza pełnej palety uciech i spełnia wszystkie możliwe zapotrzebowania. Sam. Oni muszą tylko tu być i przyjmować łaskawie dary. Nic więcej. To jest życie jak w Madrycie. Zbliżyli się do lady. Stałem zaraz za nimi ale mogło mnie tam nawet nie być, przecież i tak wiedziałem, jak to się dalej rozegra. - Panie kierowniku. Dwie ćwiarteczki najtańszej jaką Pan kierownik ma. To nie Madryt jeno Warszawa.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz