niedziela, 6 października 2013

Fony fony

Siedzę więc sobie coś tam dziubie i dłubie i nagle dzwoni telefon. Rzecz zaskakująca, bo do mnie rzadko ktoś dzwoni. Chyba, że aby mi coś sprzedać. Wiadomo. Bo kto by tam chciał ze mną gadać tak za darmo. Ale telefon drynda i ja już widzę kto i widzę, że to z mojej byłej już pracy. I myślę sobie:

"O wy kurki niemyte nieoskrobane, do mnie na wolnym wyzwolonym czasie okresie dzwonić będziecie, spokój mącić, ciszę zakłócać, ducha trapić. Niewydarzone ludziki zza Wisły. Żerańskie pomioty. Zwalniacze przebrzydłe niewdzięczne wy. Takie i owakie i w ogóle."

Myślę tak sobie, ale telefon odbieram:

- Halo? Słucham?

I faktycznie, słucham. Nie o tym jak to beze mnie źle, strasznie, ciemność i chaos. Że promyku światła wróć w nasze życia, wietrze ukochany wiej znów w nasze żagle, odciąż od ogromu obowiązków i przywróć do łask swoich. Nie. Nic z tych rzeczy. Jedynie:

- Czy nie wiesz na ile powinna opiewać faktura dla X?

I zdaje sobie sprawę wtedy, że to jest jednak dobry dzień. Że to jest mój dzień. Dzień powrotu zza ciemnej strony zwolnienia, tryumfu nad zatrudnionymi, dzień zwykłej, przebrzydłej zemsty po prostu. Dostrzegam, że koło fortuny wybrało mnie, jednego z dziesięciu, odrzucając inne słabe ogniwa. Że teraz to ja mam przewagę, to ja dzierżę władzę. Mogę zrobić z nią co mi się żywnie podoba. Mogę odmówić pomocy. Być bucem. Fiutem. Być sobą.

- Tak. 700 złotych.

- Dzięki! Pa!

Tak naprawdę, to było 600 złotych.

Zło i niedobro.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz