piątek, 13 września 2013

Grześ

Ci którzy znają mnie trochę lepiej wiedzą kim jest Grzegorz. Ci którzy znają mnie troszkę gorzej i o Grzegorzu nigdy nie słyszeli... cóż. Zazdroszczę wam.

Słowem wstępu; Grzegorz jest facetem na moje oko lekko po 40stce ale każdy z jego długich za ramiona włosów jest już siwy. Twarz ma raczej poczciwą, z oczami ciemnymi, a podbródkiem lekko cofniętą, co maskuje trącącym lekko myszką zarostem a'la Jezzy Dudek. Postury jest raczej słusznej. Okołu dwóch metrów wzrostu i statusiała postawa. Ramiona wąskie, brzuch dość spory o konsystencji na wpół pozbawionego powietrza balona. Nóżki i rączki nieproporcjonalnie chude.

Grzegorz jest jednostką wybitną. Godną podziwu. I nie dlatego, że nosi ze sobą 3 telefony komórkowe, a każdy ważący przynajmniej po 2 kilo, i mogący być narzędziem zbrodni bądź robót ziemnych. Jest po prostu dobrym - jak mi się wydaje - człowiekiem, mającym wiele zalet i wiele talentów.

Robi zdjęcia, tworzy muzykę, wychowuje dzieci, zajmuje się domem. To wszystko jest godne uznania i podziwu. I nawet moment w którym przychodzi on do pracy w koszuli w pionowe paski, z równomiernie na niej
rozmieszczonymi jakimiś frędzlami, które falują z każdym jego krokiem, a do tego z kowbojskim kapeluszem na głowie, w dżinsach i sandałach, nie powoduje u mnie agresji. Nie robi tego nawet jego codzienny rytuał wykładania 3 wspomnianych wcześniej cegieł na biurko, układaniem ich aby leżały symetrycznie względem siebie, po czym dołożenie do zestawu discmana (!) i odczekaniem kilkunastu sekund, w oczekiwaniu aż któryś z telefonów zadzwoni. I dzwoni, faktycznie. A on nigdy nie wie który, i zawsze dopiero 3 podniesiony z kolei aparat, okazuje się być tym dzwoniącym. A dzwoniącą osobą zawsze jest jego żona, która pyta czy dojechał spokojnie do pracy, co jest super urocze, zrozummy się, ale wtedy następuje to co sprawia, że coś we mnie pęka. Że zapadam się w sobie od głowy aż do brzucha. Że chce krzyczeć, chce wyć i wyskoczyć przez okno. Tylko że to tylko pierwsze piętro.

Grzegorz otwiera usta i zaczyna mówić.

Już sam tembr jego głosu powoduje u mnie frustracje, ale to słowa które wypowiada doprowadzają mnie do obłędu. Nie chodzi o jakieś konkretne słowa. To może być cokolwiek. Cokolwiek ten człowiek powie, brzmi dla mnie jak FARMAZON. Każda myśl, każde zdanie, trąci FARMAZONEM. Zupełnie jakby jego głównym talentem, spośród wielu które posiada, było FARMAZONIARSTWO.

Człowiek Farmazon. A ja muszę z nim pracować.

Nigdy nie jestem w stanie sensownie ustosunkować się do tego co mówi, bo piana która zaczyna się toczyć z moich ust w jego obecności nie tylko nie pozwala mi mówić ale jakby i trochę rzuca mi się na mózg. Nawet mój mózg przy nim dostaje piany.

- Michał może chcesz wody?
- Dzięki, mam swoją.
- Ale to jest specjalna woda.
To oczywiście była pułapka w którą zawsze daje się złapać. Chociaż mógłbym przecież się nie odzywać, nie odpowiadać, ignorować. Wyjść zwyczajnie na buca i niemilca którym nomen omen podobno i tak jestem.
- Jaka znowu specjalna?!?
- Woda endorfinowa.
- Co kurwa?! - pierwsza żyłka.
- Endorfinowa. Sprawi że będziesz szczęśliwy i zdrowy. Ładuje ją w domu endorfinami poprzez dźwięk.
- Że co proszę?! - druga żyłka.
- Opanowałem technikę nasycania wody endorfinami poprzez dźwięki. W swoim domowym studiu, w wygłuszonym pomieszczeniu, umieszczam butelkę z wodą - koniecznie otwartą! - i puszczam jej po prostu muzykę z głośników, najgłośniej jak się da.
- ...
- Właściwie nie muzykę tylko jeden lub dwa dźwięki o konkretnej częstotliwości i tonacji. Takie hmmmmmmmmmmm, hhhmmmmmmm...
- Przestań proszę... - czuje że zaraz zemdleje.
- HMmmmmmmmm...
On nie przestaje, a ja prostu wstaje i wychodzę. Ale jednak muszę po chwili wrócić bo tu pracuje i niespecjalnie mam inne wyjście.

A dzień w dzień jest to samo.

- A wiesz że nauczyłem się śpiewu tantrycznego?
- Błagam nie... - i od początku. Pierwsza żyłka.
- Banalne to jest! Chcesz to Cię nauczę.
- Błagam nie...
- Trzeba odpowiednio rozluźnić gardło, i dla wprawy poharkiwać jakby... hrrrrrr hhhhrrrrr, hrrrrr
- Przestań. - Druga żyłka.
- To naprawdę proste! Spróbuj! Hhhhrrrrrrr
On nie przestaje, a ja wstaje i wychodzę. Ale muszę wrócić bo nadal tu pracuje.

- Och świetnie się dzisiaj czuje!
- Ciesze się.
- Zacząłem ćwiczyć z rana. W końcu w zdrowym ciele...
Przerywam mu zanim dokończy i uzna to za zachętę do rzucania kolejnymi kasztaniarskimi powiedzonkami.
- Dobrze dla Ciebie.
- 30 minut codziennie rano i nim się obejrzę zaraz będę w formie sprzed roku.
- Mhm.
- A to była forma musisz wiedzieć! He he he
Nie chce wiedzieć. Ale Grzegorz idzie znieść jakiś towar dla klienta po czym wraca trzymając cię za plecy.
- Uh... no to siłownia na dzisiaj zaliczona he he he...
I tekst o siłowni na dzisiaj powtarzany jest codziennie, po kilkanaście razy, przy każdej okazji przy której musi choćby się schylić, nie mówiąc o jakiejkolwiek innej spalającej kalorie czynności.
- Ale coś mnie rwie w krzyżu. Na szczęście mam na to świetny napar z peruwiańskich ziół. Chcesz trochę?
- Nie dzięki.
- CZŁOWIEKU jakie po tym są jazdy he he he... lepsze to niż jakiekolwiek twarde narkotyki.
- Wierzę.
- A nawet miękkie. Powinieneś spróbować. ODLOT.
On wychodzi, więc ja nie muszę. Mogę zostać i poodychać.

Przykładów jest wiele, ale nie jestem w stanie zapamiętać tych wszystkich farmazonów które słyszę każdego dnia. Tych nieśmiesznych żarcików, tatusiowych porad i opowiastek o hippisowskich odlotach które ani mnie nie interesują ani nie bawią ani nic w ogóle.
Dziś mam wolne i siedzę w domu, ale nagle dzwoni mój telefon. Numer nieznany. Nie boje się - odbieram.
- Tak słucham?
- Cześć tu Grzegorz.
Pierwsza żyłka.
- Co jest?
- Aaaa już nic. Chciałem zapytać czemu Cię nie ma w pracy, ale już mi Magda powiedziała, że wziąłeś wolne! To baw się dobrze tylko nie przesadź! He he he

Jest dopiero 15, dzień wolny, a mi się już chce płakać.

1 komentarz: