niedziela, 1 grudnia 2013

Siła

Od jakichś siedmiu bodajże lat uczęszczam na siłownię. Regularnie. Właściwszym jednak byłoby może powiedzieć, że uczęszczam na różne siłownie, gdyż w ciągu tego czasu było ich wiele. Było ich wiele, a jednak będąc na jednej, to tak, jakbym był na każdej innej. Wśród zapachu odmówionych sobie kebabów, posmaku odtrąconych batoników i widoku niespalonych pączków, dziwne sprzęty, dużo ciężarów, pot, łzy, czasem nawet krew. I radio ESKA. Playlista, niezależnie od odwiedzanej siłowni, jest zawsze taka sama, co sprawia, że gdy słyszy się potem puszczany w jej ramach utwór muzyczny w otoczeniu zgoła odmiennym, ma się nieodpartą chęć chwycić za pierwsze lepsze, byle cięższe, przedmioty i odliczać do dziesięciu albo pogonić za jakąś starszą panią objuczoną siatami z zakupami dopingując ją najgłośniej jak się umie okrzykami w stylu "DASZ RADĘ! DASZ RADĘ KURWA! CIŚNIJ! CIŚNIJ!!!" wierząc szczerze, że babina robi "spacer farmera". 

Towarzystwo w owych przybytkach, wbrew temu co się niektórym z was może wydawać, zawsze jest dość zróżnicowane. Od statusiałych byłych atletów, pojawiających się zawsze w parach i zawsze głośno wspominających swoje legendarne i, niestety, nieudokumentowane przez nikogo wyczyny sportowe, przerywane jękami bólu, zawodu i zranionej dumy przy próbie wyciśnięcia czterdziestu kilo na ławce, po osobników których można by i chyba powinno się w takim miejscu spodziewać, a którzy niekoniecznie stanowią obsługę lokalu. Przynajmniej nie tego, w którym akurat jesteśmy, bo niewykluczone, że wieczorem, przed klubem, znów przybijemy sobie piąteczkę, bądź może nawet poprosimy o asystenturę. 

Ale są też panie. Te wyciskające siódme poty godzinami na stepperach, nie odzywające się do nikogo słowem, w skupieniu próbujące podtrzymać oddech i inne funkcje życiowe, a także te, które przyszły na spacer i ploteczki z koleżanką, zajmując przy okazji dwie bieżnie, bo na dworze za zimno/za gorąco/brzydko/pada/Polska. 

Są długodystansowcy, spędzający przy przyrządach kilka godzin, sumiennie i dokładnie izolując każdy mięsień w swoim ciele, robiąc dwunastą serię jednego ćwiczenia i uniemożliwiając skorzystanie z maszyny czy hantli, przez co ty też, chcąc nie chcąc, zamieniasz się w gościa spędzającego pół dnia na siłowni, chociaż z niespecjalnie podobnym efektem. Są też szybkostrzałowcy. Dwadzieścia minut, pierwszy pot i ja już lecę, cześć, do zobaczenia, ale było, strzała, widzimy się jutro! 

Wśród tej całej garmażerii, dwóch jegomości. Nieprzesadnie spoconych, przesadnie zbudowanych. Ten większy stoi za ławką i asekuruje wyciskającego na oko 180 kilogramów kolegę. Ostatnie przeciągłe stęknięcie budzące skojarzenie z zarzynanym bawołem, szczęk metalu uderzającego o metal, wzdech. Dumny sportowiec wstaje, przegląda się w lustrze. Wtem! Kiedy ja właśnie zaczynam czuć starość, naciągając sobie coś podczas ćwiczeń pierwszy raz w dotychczasowej karierze, rzecz niespodziewana zostaje dostrzeżona; 

- Ty stary - ten który wstał zwraca się do asekuranta - a na chuj Ty te okulary nosisz? Soczewek nie masz? 

Myślałem, że mu jebnie. Ale nie. 

- Bo widzisz. W okularach to już nie jakiś pierwszy lepszy Dresiarz tylko Sportowiec Intelektualista. 

A mógł zabić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz