poniedziałek, 9 grudnia 2013

Blizna

Ludzie często mnie pytają: "Skąd masz tę super seksowną bliznę nad prawym okiem, Parówo?" A nawet jeśli tego nie robią, to wiem, że bardzo by chcieli i to dokładnie tymi słowy, gdyby tylko ową bliznę dostrzegli.

To nie jest tak, że jej tam nie ma. Bo jest, tylko że z czasem się zagoiła, zarosła brwią i nie jest nazbyt widoczna. Chyba, że się poważnie zmarszczę. Ale nadal bardzo sexy. Bardzo.

Gdyby wspomniane pytanie jednak padło, nie do końca bym wiedział, jak powinienem na nie odpowiedzieć. Pewny jestem za to, że standardowe zarumienienie się i rzucenie głupawym "Pff... weź przestań!" mogłoby nie załatwić sprawy. I trochę nawet chciałbym opowiedzieć tę historię, gdyż albowiem i ponieważ, jestem zdania, że jest ona historią niezwykle zabawną. Problem stanowi natomiast fakt, że jest jednocześnie historią nie przedstawiającą mnie w do końca korzystnym świetle. Zawsze, gdy już muszę ją opowiedzieć, bo, na przykład, z przyczyn naturalnych dla pór weekendowo-późnych, rozwiązał mi się nie tylko krawat; albo bycie duszą towarzystwa, czyli wewnętrzna i nieustępliwa potrzeba rozbawienia najbliższego otoczenia, są warte więcej, niż poczucie własnej godności, zatracane niejednokrotnie choćby w takiej jak ta historiach.

Czy byliście kiedyś w Iławie? Ja byłem po wielokroć. I niczego nie żałuje. Jest to całkiem sympatyczne miejsce na oszałamiającą alkoholizację pod przykrywką "weekendu nad jeziorem", czy też jak w moim przypadku, ciężkiej harówy w postaci koncertu.

Proceder owej alkoholizacji należy przeprowadzać raczej pod chmurką, w miłych okolicznościach przyrody, bowiem w Iławie knajpy są dwie. A przynajmniej były, bo co do istnienia jednej z nich, o właściwościach magicznych, które powodowały zasypianie w każdej możliwej pozie, w każdym możliwym miejscu, od stołu bilardowego po toaletę, nie mam już pewności. Ale to w niej, pierwszy i ostatni raz, widziałem jak ktoś zasnął na stojąco i do tego chrapał. Tak, historia grania koncertów w Iławie zdecydowanie zachęcała do jej kontynuowania.

Przedstawione tutaj wydarzenia swój początek miały w tej ze wspomnianych knajp, która istnieje na pewno, a znajdującej się bezpośrednio nad jeziorem. Co nie odróżniało jej zbytnio zresztą od każdego innego budynku w tym mieście. Iława to nie jest miejsce mlekiem płynące. Ale miodem już owszem. Żołądkową Gorzką Miodową dokładniej rzecz ujmując. Wiedzieliśmy o tym wcześniej i nie mogę powiedzieć, że, niczym niczego nieświadome gołowąsy, przyjechaliśmy w nieznane, wykazując absolutny strach i zdziwienie. Nie. To była nasza trzecia czy czwarta wizyta i doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, co nas czeka. Nie było więc specjalnego zaskoczenia, gdy ledwo wybrzmiał ostatni dźwięk koncertu, przed nami pojawiła się skrzynka zdradliwej trucizny. Nie mieliśmy planu zostawania na noc, a skrzynka nieporęczna i duża. Nie chcąc nikogo urazić, przy zachowaniu zasad o wzajemnym szacunku i gościnności, szybko uporaliśmy się z prezentem. Nie bez odcienia dumy wspomnę, że główny udział w poradzeniu sobie z problemem, miał autor, czyli ja.

Od tego momentu, dokładny przebieg wydarzeń jest znany mi jedynie z opowieści, gdyż ścieżki mojej świadomości rozbiegały się przez całą noc na boki, bynajmniej nie prowadząc niczego nieświadomej ofiary - mnie - do celu.

Pobudka na ostrym dyżurze w Działdowie. Kituś-bajduś, nocne pogaduchy z panem doktorem przy zszywaniu;

Doktor: Studiował Pan coś?
Ja: Tak, kulturoznawstwo. A Pan?
Doktor: Noooo... medycynę... i takie tam.

Ogólnie wesoło, wcale nie strasznie, mimo mijanych hektarów pól upstrzonych sikającą z łuku brwiowego krwią po drodze do szpitala w Działdowie, do którego z drogi na Warszawę trzeba było nie tylko odbić ale w ogóle zawrócić.

Otrzeźwiony załataniem, pytam więc ogółu przyjaźnie i beztrosko; "Co do jasnej kurwy!?" na co dowiaduje się jedynie, że, jak następuje:

"Stary, kurwa, siedzimy sobie w aucie, czekamy, bo ty żeś polazł w tą noc-deszcz-pobocze-ciemność, lać żeś polazł, choć myślelim, że rzygać raczej, i czekamy, a tu nagle, kurwa, jak coś nie jebło w auto, to my, kurwa, zawał, że "DZIK, KURWA", rozumiesz. Odsuwam drzwi busa, patrzę, a tam leżysz w rowie i krwawisz, brechtając się jakby cię pojebało, bo nic, kurwa, w tym śmiesznego nie było bynajmniej."

Dzik. Kurwa. Jak się kto pytał co to za blizna na czole, jak jeszcze ją było widać, to żem mówił, że "samochód mnie potrącił".


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz