Os. Ruda, Miasto Stołeczne
Warszawa. Cicha noc brzegi rwie czy jakoś tak. Dzień absurdów wydawał
się być zakończony rozmową w windzie, gdzieś między drugim a szóstym
piętrem, na temat zużywania się bieżnika opon w wózkach dziecięcych.
"Panie, ja na letnich trzy sezony przejeździłem!". Z wrażenia ominąłem
swój przystanek i musiałem nadrabiać schodami.
Jako autochton wiem, że należy spodziewać się wszystkiego, ale tego, co
wydarzyło się nocą, jakoś jednak nie przewidziałem. Gdy niewinnie i
nieświadomie kolejnych wydarzeń przykładałem już błogo głowę do
poduszki, zamykałem oczy i odpływałem, wyjątkowo bez środków
wspomagających, pierwszy raz ze stanu pół-omdlenia wyrwał mnie tubalny
okrzyk: "GOSIA!!! GOSIA!!". Upewniwszy się, że krzyczący mimo pierwszego
wrażenia i piętnastego piętra, nie znajduje się w odległości zdolnej
nadwyrężyć mój komfort psychiczny, próbowałem dalej usnąć. I znów, gdy
osuwałem się powoli w strefę spokoju i komfortu, dociera do mnie nie
mniej gromkie: "GOSIA!!! GOSIA!!!". Cała sytuacja miała miejsce jeszcze
kilka razy, aż zdecydowałem się spojrzeć na zegarek. Gdy się kładłem,
była 23:00. Teraz telefon pokazał mi 3:37. I znów: "GOSIA!!! GOSIA!!!".
Już trochę zmęczone, już trochę zdarte, ale nie mniej przekonujące. Dla
lepszego efektu z dodanym "CHODŹ TU!!". Wiedziałem, że w domu nic nie
poradzę. Zrobić mogłem jedno. Wsunąłem kuboty, zarzuciłem płaszcz,
zapaliłem kiepa. Zjeżdżam windą. Otwieram drzwi na zewnątrz i zawracam,
bo nie mamy jednak czerwca i trochę żem przeszarżował. Powtarzam całą
operację jeszcze raz. Tym razem w czapce. Po dworzu niesie się
niezmiennie "GOSIA!!! GOSIA!!!". Zawsze dwa razy. Nigdy raz, nigdy trzy. Jak zaklęcie. Odnajduje źródło i widzę, że to ten z jedenastego. Niech to szlag, duży jest.
I kiedy ja już się zbliżam do sąsiada z wyimaginowanym kijem/siekierą/dowolnym
ostrym narzędziem mogącym zadać ból i cierpienie na odległość ciosu, ten odwraca się do mnie, jakby cały czas
wiedział, nie tylko, że się zbliżam, ale i kim jestem i zachwiawszy się
lekko przy tym trudnym, jak na tę porę i ten stan, manewrze, cichym,
spokojnym, w ogóle nie zaskoczonym głosem mówi:
- Bo widzisz... Jamnik to jest najnieposłuszniejszy ze wszystkich psów.
Mogłem kupić na przykład boksera. - i, po chwili, trochę jakby
zastanowienia, trochę przyśnięcia, dodaje już głośniej - O! Bokser. To
jest myśl. GOSIA! DO NOGI! GOSIA!
Hahahaha, bigle są mniej posłuszne ;)
OdpowiedzUsuń