niedziela, 15 grudnia 2013

Gosia

Os. Ruda, Miasto Stołeczne Warszawa. Cicha noc brzegi rwie czy jakoś tak. Dzień absurdów wydawał się być zakończony rozmową w windzie, gdzieś między drugim a szóstym piętrem, na temat zużywania się bieżnika opon w wózkach dziecięcych. "Panie, ja na letnich trzy sezony przejeździłem!". Z wrażenia ominąłem swój przystanek i musiałem nadrabiać schodami. 

Jako autochton wiem, że należy spodziewać się wszystkiego, ale tego, co wydarzyło się nocą, jakoś jednak nie przewidziałem. Gdy niewinnie i nieświadomie kolejnych wydarzeń przykładałem już błogo głowę do poduszki, zamykałem oczy i odpływałem, wyjątkowo bez środków wspomagających, pierwszy raz ze stanu pół-omdlenia wyrwał mnie tubalny okrzyk: "GOSIA!!! GOSIA!!". Upewniwszy się, że krzyczący mimo pierwszego wrażenia i piętnastego piętra, nie znajduje się w odległości zdolnej nadwyrężyć mój komfort psychiczny, próbowałem dalej usnąć. I znów, gdy osuwałem się powoli w strefę spokoju i komfortu, dociera do mnie nie mniej gromkie: "GOSIA!!! GOSIA!!!". Cała sytuacja miała miejsce jeszcze kilka razy, aż zdecydowałem się spojrzeć na zegarek. Gdy się kładłem, była 23:00. Teraz telefon pokazał mi 3:37. I znów: "GOSIA!!! GOSIA!!!". Już trochę zmęczone, już trochę zdarte, ale nie mniej przekonujące. Dla lepszego efektu z dodanym "CHODŹ TU!!". Wiedziałem, że w domu nic nie poradzę. Zrobić mogłem jedno. Wsunąłem kuboty, zarzuciłem płaszcz, zapaliłem kiepa. Zjeżdżam windą. Otwieram drzwi na zewnątrz i zawracam, bo nie mamy jednak czerwca i trochę żem przeszarżował. Powtarzam całą operację jeszcze raz. Tym razem w czapce. Po dworzu niesie się niezmiennie "GOSIA!!! GOSIA!!!". Zawsze dwa razy. Nigdy raz, nigdy trzy. Jak zaklęcie. Odnajduje źródło i widzę, że to ten z jedenastego. Niech to szlag, duży jest.

I kiedy ja już się zbliżam do sąsiada z wyimaginowanym kijem/siekierą/dowolnym ostrym narzędziem mogącym zadać ból i cierpienie na odległość ciosu, ten odwraca się do mnie, jakby cały czas wiedział, nie tylko, że się zbliżam, ale i kim jestem i zachwiawszy się lekko przy tym trudnym, jak na tę porę i ten stan, manewrze, cichym, spokojnym, w ogóle nie zaskoczonym głosem mówi: 

- Bo widzisz... Jamnik to jest najnieposłuszniejszy ze wszystkich psów. Mogłem kupić na przykład boksera. - i, po chwili, trochę jakby zastanowienia, trochę przyśnięcia, dodaje już głośniej - O! Bokser. To jest myśl. GOSIA! DO NOGI! GOSIA!

1 komentarz: