poniedziałek, 11 listopada 2013

Złom

No więc, zdarzyło się tak, że moje nowe miejsce pracy ma dwie podstawowe zalety. Pierwsza z nich to okolica. Pofalowana, kręta, pełna zakamarków i zieleni oraz znajdująca się dziesięć minut spacerem od mojego domu. Druga to sąsiadujący z nią vis-a-vis skup złomu, umożliwiający mi poczynanie interesujących obserwacji w godzinach, minutkach właściwie, wolnych od pracy naturalnie.

Gdy wychodzi się z biura, po prawej, na lekkim wzniesieniu, znajduje się kościółek. Przed nim jednak leży
ulica, zawijająca niczym rwąca rzeka, znikająca zaraz za winklem. Ową ulicą szło dwóch mężczyzn. Szło i jęczało. Jęczało i klęło. Klęło i charczało. I to wszystko na raz, wierzcie mi. Flip i Flap, Abott i Costello oraz Sąsiedzi w jednym. Znaczy we dwóch. Idą tak, wydając te wszystkie onomatopeje i ślizgając się nieco w ogromie błota, które stanowi naturalne środowisko człekokształtnych o tej porze roku. Idą i toczą przed sobą całkiem nową wannę, a w wannie tej rower, obok roweru zaś talerz satelitarny. Nie byłoby w tym wszystkim absolutnie niczego, co mogłoby mnie zdumieć, ale, gdy owa kompania mnie mijała, dojrzałem zupełnym przypadkiem, że we wspomnianej wannie, gdzieś pomiędzy kołami roweru, śpi mężczyzna. Znaczy wydawało mi się, że śpi i taką też miałem nadzieję. Niezrażony więc, dla odmiany, sam podejmuje inicjatywę i rzucam, myśląc sobie, jaki jestem zabawny:

- Panowie! Tylko kolegi nie sprzedajcie!

W odpowiedzi na co owi dzielnie walczący o przetrwanie ludzie przystanęli, popatrzyli na mnie i z lekkim zdumieniem malującym się w miejscu, gdzie powinienem spodziewać się twarzy, a gdzie zastać mogłem jedynie plątaninę włosów, materiału, zębów i oczu, zapytali:

- Jakiego kolegi?!

I gdy ja pogrążyłem się w zamyśleniu, że może to nie jest zły pomysł, może to myśl doskonała, sposób jakiś, aby tych wszystkich kutasiarzy, co to z nimi czasem się napije, czasem pożartuje, a wiadomo, że każdy tylko czeka, żeby nóż w plecy, pod żebra czy w nerkę, żeby ich zniewolić, ogłuszyć, upić i potem zwyczajnie i po ludzku zezłomować. Niech przetrwa najsilniejszy! I planuje już, który pójdzie na pierwszy ogień, odmierzam, który wydaje mi się najcięższy, a więc i najwięcej wart i ile za niego dostanę, na co przepuszczę i dlaczego na używki, słyszę jak goście, o których już zapomniałem, a którzy odjęczeli kolejne kilka trudnych kroków pod górkę, mówią:

- Jaki to tam kolega! Sam wszystko wychlał! Kolega to by się podzielił. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz