niedziela, 16 marca 2014

Trzech Króli

Było ich trzech. W każdym z nich ta sama krew. Z promilem albo dwoma.

Mietek to był równy gość. Tylko że kurwa - bo pies. Do Straży Miejskiej wstąpił bo płacą terminowo i w ogóle. Idzie żyć. Do policji nigdy go nie ciągnęło. Nienawidził psów tak samo jak wszyscy inni. Ale Mietek to był swój gość, choć zasadniczy. Zawsze sprzątał. Kulturalnie wyrzucał do śmietnika wszystkie szpargały. Nigdy syfu nie zostawiał, nawet jak inni zapominali. A zapominali zawsze.

Mietka nazywali Polewka. Nikt już chyba nie pamiętał jak ma naprawdę na nazwisko. Mietek, jako autorytet i władza - choć w głębokim poważaniu ludu - dysponował i rozporządzał. Przez jego tłuste paluchy wszystko musiało przejść i pod jego czarnym wąsem wpierw się znaleźć. "Straszakiem" był już trzeci rok. Z kumplami garował pod monopolem rok zdaje się czwarty. Nie dostrzegał konfliktu interesów. Za największy sukces poczytywał sobie to, że go nie wylali. Chociaż on, także w pracy, za kołnierz nie wylewał. Raz oskarżono go o nepotyzm. Ale nikt mu niczego nie udowodnił i sprawę oddalono.

Tylko Polewka miał mieszkanie. Z przydziału. Bogdan i Bohdan sypiali gdzie popadnie. Na półpiętrze, w zsypie, albo na ławeczkach jak ciepło było. Jak ludzie wzywali Straż, to centrala dzwoniła do Mietka. Mietek przyjmował zlecenie i wracał spać. Albo ściągał kumpli do siebie, w zależności od nastroju.

Mietek miał wąsy. Była to jego cecha charakterystyczna, zaraz obok łysej głowy, rumianej twarzy i przypominania budową ciała beczki. Jego wąs to nie był byle jaki wąs. Był to sumiasty wąs godny władzy i władzę tradycyjnie w Polsce reprezentujący.

Bogdan też miał wąsa. Choć raczej skromnego, takiego co to ciężko go było nawet przy odpowiednim świetle dostrzec. Swego czasu jeździł na tirach (Bogdan, nie wąs) i zwiedził trochę świata, głównie Skandynawię. Z początku, przy okazji jakby trochę, nie tyle przemycał (bo w wszak Schengen) co czerpał, w sposób nielegalny, zyski ze sprzedaży alkoholu na terenie królestwa Szwecji. Dokładnie rzecz biorąc, na różnych parkingach dla ciężarówek w okolicy Göteborga gdzie raz wiózł transport stali, innym razem meble, i zawsze znalazło się miejsce na paręnaście siatek Okocima Mocnego czy Tatry, które można było odsprzedać spragnionym ojczyzny rodakom, których było każdego roku więcej na różnych obczyznach. Dwa razy drożej niż w domu, a wciąż taniej niż tam, na miejscu. No i ta sentymentalna nutka goryczy - rzecz nie do przecenienia. Nikt więc nie narzekał, za to każdy płacił.

Później odkrył Bogdan cebulę. Któregoś razu, gdy wziął kurs za kolegę trochę dalej, do Tromsø, odkrył, że cebula w Norwegii to lepszy biznes niż piwo w Szwecji. Jakkolwiek absurdalnie to brzmiało, popyt na tanią cebulę z Polski, był ogromny, a różnica cen - a więc i marża jaką mógł sobie narzucić, dziesięcio, czy nawet piętnastokrotnie większa. Skończyło się na tym, że w pewnym momencie Bogdan do Norwegi już niczego poza cebulą nie przewoził. Przemyt to jednak przemyt, a wiec zajęcie nielegalne więc i kary zdarzało mu się złapać. Niespecjalnie uszczuplały jednak jego przychody. W Polsce pewnie poszedłby od razu siedzieć. Ale to nie była Polska. Bogdan przemycał więc cebulę i robił na tym niezłe pieniądze. Większość z nich przepijał z kolegami którzy okrzyknęli go Cebulowym Królem. Po jednym z takich przepić, Bogdan wsiadł za kółko. A to, odwrotnie niż w Polsce, w Norwegii karane jest dużo surowiej niż przemyt. Zabroniono mu wjazdu na teren królestwa i zabrano lejce. Przywalono też grzywnę która pochłonęła wszystkie jego oszczędności których udało mu się nie przepić i odesłano do Polski. Do tej pory Bogdan płacze od samego patrzenia na cebulę. Płacze i pije. Odkąd sprzedał wszystko aby pokryć pozostałość grzywny, jest bezdomny. No, prawie wszystko. Zostawił sobie, nie do końca legalnie, stare Twingo koloru khaki. Stało ono na osiedlu raz tu, raz tam, żeby nie wzbudzać zanadto niczyich podejrzeń. Bogdan nie tankował więc wszystkiego sam. Zwłaszcza w zimę, podjeżdżał na pobliską stację benzynową i zaopatrywał się podwójnie. Noce spędzał w aucie, na chodzącym silniku, tak by nie zamarznąć. Czasem nocował też kolegów. Bywało, że i koleżanki.

Bohdan natomiast, to był człowiek zagadka. Nie wiadomo co robił przed poznaniem pozostałej dwójki z gangu wąsaczy. Nie wiadomo nawet czy wcześniej miał wąs. Poznali się, gdy Mietek poproszony przez kolegę z ochrony w pobliskim supermarkecie, przyjechał zamiast policji na interwencje. Jakiś włóczęga próbował wynieść litra nie uiściwszy odpowiedniej opłaty. Postura Mietka i odznaka wywołały pożądany efekt. Włóczęga litra oddał. Drugiego ukrytego w nogawce spodni które zmieściłby się chyba nawet Polewka, obalili u Mietka w mieszkaniu. Bohdan znikał co jakiś czas na kilka dni, czasem tygodni. Nikt nie wiedział dokąd i po co. Niektórzy snuli domysły, że gdzieś na drugim końcu miasta, może na Jelonkach, ma on rodzinę - żonę i dwójkę dzieci - i zasadniczo jest całkowicie normalnym i szanowanym obywatelem, a te niekiedy i kilkutygodniowe libacje z chłopakami, to niby wyjazdy służbowe. Nikt jednak w te domysły nie wierzył bo i Bohdan nie dał nikomu ku temu żadnych podstaw. W końcu to jego znajdywano raz po raz, na ogół po dłuższych okresach abstynencji, śpiącego na różnych półpiętrach różnych okolicznych bloków w ufajdanych spodniach i zahaftowanej kurtce.

Żyli sobie sobie więc spokojnie, zbyt często nikomu nie wadząc. Przynajmniej nie do momentu w którym ktoś się o nich nie potknął gdy polegli w drodze tam, gdziekolwiek się udawali.

Ale przyszedł i czas kiedy spokój opuścił ich dusze. Na osiedle padł mroczny cień prohibicji. Papież przyjeżdżał, czy tam umarł, nikt dokładnie nie wiedział, ale wszyscy zgodnie twierdzili, że jest to wbrew Bogu i jego przykazaniom a więc sam Papa, bezpośrednio, nie może mieć z tym nic wspólnego. Nikt więc nie myślał nawet aby go obwiniać. Wina naturalnie spadała na władzę państwową a więc i pośrednio, mniej lub bardziej, na Mietka. Atmosfera jednym słowem była dość napięta. Ale przez jakiś czas udawało się zachować spokój. Widmo buntu i rewolucji unosiło się jednak nad Marymontem. Nikt nie podejrzewał, że to właśnie władza owy bunt rozpęta.

Jednym z najobrzydliwszych kłamstw, powtarzanych raz po raz, które słyszał za pośrednictwem tego czy innego medium chyba każdy współczesny człowiek gatunku polak, to: "wystarczy chcieć". Sugestia, że siła naszej woli w połączeniu z ewentualną ciężką pracą czyni cuda, przedarła się do świadomości wielu. Ale tylko niektórzy z nich, ową ciężką pracą się z niej wyleczyli. Ani Mietek, ani Bogdan, ani tym bardziej Bohdan, leczyć się nie zamierzali. Ich potrzeba była natomiast paląca. Bardzo chcieli więc ale nie bardzo cokolwiek z tego, wobec zastałych okoliczności, wynikało. I jak to wtedy, kiedy niewiele można z czymś zrobić, narastała w nich frustracja. Pod wpływem frustracji, co typowe, łatwo podjąć złe i pochopne decyzje. Tak też zdarzyło się i w tym wypadku.

Słysząc już na korytarzu siateczki szelest, chociaż nie za głośno - co by nikogo niepożądanego nie zaalarmować - Mietek już wiedział co się święci. Aż mu się z radości uszy trzęsły a wąs stroszył. Czekał w otwartych drzwiach. Z wrażenia zaschło mu w ustach.

- Co to kurwa jest??? - mógł zapytać gdy do siateczki już zajrzał.

Z siateczki, już w swoim mieszkaniu, szeleszcząc już głośno i dumnie, wyciągnął butelkę nieoznakowaną.

- Kompocik - odpowiedział zadowolony siebie, bardziej niż chyba powinien, Bogdan.

- Jaki znowu kurwa kompocik?! - Mietek, doświadczony służbista, nie dawał łatwo zbić się z tropu.

- Oj kurwa zobaczysz.

Bogdan przepchnął się przez drzwi a zaraz za nim Bohdan. Rozsiedli się na kanapie, jeden obok drugiego. Flaszkę postawili na stoliku a z siateczki, szeleszcząc przy tym złowieszczo, wyciągnęli jeszcze plastikowe kubeczki, co by nie zmuszać gospodarza do niepotrzebnego wysiłku pod postacią prac domowych tytułem zmywania. Ot - prawdziwi przyjaciele.

- No siadajże Mietek. I POLEWKA! - Bohdan był w doskonałym humorze. Co było podejrzane, bo zazwyczaj na trzeźwo był typem malkontenta.

Mietek nadal niezbyt wiedząc co się dzieje, siadł na zydelku po drugiej stronie stolika. Flaszkę mechanicznie odbił i nalał wszystkim po kapce.

Dalszych wydarzeń nikt nie jest w stanie niestety potwierdzić. Oto jednak, co zapisano policyjnym raporcie:

"Podejrzany Mieczysław W. Strażnik Miejski w służbie czynnej otworzył drzwi do mieszkania numer XXX w bloku XXX przy ulicy XXX około godziny 13:15. Za drzwiami czekały ofiary: Bogdan H. i Bohdan nazwisko nieznane (ofiara nie posiada żadnych dokumentów oraz na wszelkie pytania o tożsamość, przesłuchującej go funkcjonariuszce odpowiada jedynie słowami "Mów mi Bohdan". Do reszty policjantów odnosi się natomiast z pogardą, na pytanie o nazwisko odpowiadając "Dla ciebie Pan Bohdan").

Zarówno podejrzany, jak i ofiary, krótko po przybyciu rozpoczęli - mimo obowiązującego zakazu - spożycie płynu który przyniosła w białej siateczce jedna z ofiar. Po około pół godzinie, zarówno ofiary jak i podejrzany, dokonali pierwszego wykroczenia w postaci spożycia trunku pod gołym niebem, co, nawet bez uwzględnienia obowiązującej prohibicji, jest wykroczeniem samym w sobie. Kolejnym wykroczeniem którego dopuścili się zarówno podejrzany jak i ofiary, była urynacja w miejscu do tego nieprzeznaczonym o czym wiemy z relacji podejrzanego - strażnika miejskiego w służbie czynnej. Oddanie moczu nastąpiło wpierw na klatce schodowej bloku zamieszkiwanego przez podejrzanego, oraz parokrotnie w innych miejscach niedozwolonych - m. in. na pobliskim placu zabaw i pod nieczynnym tego dnia sklepem monopolowym. Następnie cała trójka udała się do miejsca, gdzie jedna z ofiar przetrzymywała większą ilość trunku, który nielegalnie spożyty został wcześniej. W wyjątkowo dobrych humorach, zarówno ofiary jak i podejrzany, w dalszym ciągu dopuszczali się różnej maści wykroczeń, aż w końcu, kiedy zapas trunku się wyczerpał, podejrzany, po uprzednim oddaniu moczu na drzwi wejściowe do pobliskiego sklepu monopolowego - o czym wspomniane było wcześniej w raporcie - próbował dopuścić się przestępstwa włamania, jednocześnie dopuszczając się, przy czynnym udziale ofiar, przestępstwa z art. 288 paragrafu 1 kodeksu karnego (zniszczenie mienia prywatnego), w której to sprawie rozpocznie się osobne postępowanie.

W związku z "podniesionym poziomem adrenaliny" (jak tłumaczy sam podejrzany) oraz "niesprzyjającymi okolicznościami" (również słowa podejrzanego) doszło do przestępstwa z art. 157 kodeksu karnego (uszkodzenia średnie i lekkie ciała) spowodowanego przez podejrzanego Mieczysława W. na ofiarach: Bogdanie H. i Bohdanie nazwisko nieznane.

Jak tłumaczy oskarżony, cytuję: "Był to wyraz rozpaczy i tęsknoty. Tęsknoty za normalną Polską i normalnymi czasami." Osobiście jednak nie znajduje usprawiedliwienia dla oskarżonego ani z uwagi na okoliczności ani jego stan, szczególnie zważywszy uwagę na fakt, że jest on funkcjonariuszem w służbie publicznej i powinien dawać przykład otoczeniu i najbliższym."


Zawartość butelki, nadal jest badana. Pierwsze ekspertyzy jednak wskazują na sok z kiszonych ogórków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz